Magazyn ESENSJA nr. 1 (I)
październik 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Ryszard Dziewulski
  Bez pamięci

        kontynuacja z poprzedniej strony

     Środa, 11 sierpnia, godz. 23.10

     Wnętrze furgonetki wypełniał niski głos radiowej spikerki.
     - Sześć radiowozów i jeden policyjny śmigłowiec bezskutecznie uganiały się wczorajszej nocy za kilkoma grupami dziwacznie poprzebieranych nastolatków. Zabawa w chowanego trwała blisko godzinę. W tym właśnie czasie na ulicach naszego miasta dokonano dziewiętnastu pobić, trzynastu włamań, siedmiu napadów rabunkowych, trzech gwałtów i jednego morderstwa. Dane te mówią same za siebie. Nasuwa się pytanie: Ilu z tych przestępstw udałoby się uniknąć, gdyby policja nieco poważniej traktowała swoją pracę?...
     Nadinspektor Carlos Baronelli wyłączył radio i wysiadł z szoferki. W ręku trzymał smycz. Rozłożył czarny parasol i postawił kołnierz taniej marynarki, którą przed kilkoma godzinami wyszperał w garderobie wydziału. Na czynność szperania poświęcił szesnaście minut i trzydzieści osiem sekund. Wiedział to dokładnie, gdyż, kiedy zaczynał, właśnie taki czas dzielił go od wyznaczonej przez siebie samego godziny zjedzenia batonika. Jeden batonik. Codziennie o dziewiętnastej. Tyle mu wolno. W garderobie znajdowało się mnóstwo kompletów ubrań, które pozornie nie miały żadnych wspólnych cech. Wszyscy członkowie wydziału zadań specjalnych znali tylko jeden atrybut, który je łączył: w odpowiedniej porze dnia, tygodnia, lub roku, miały one nie przyciągać uwagi podczas akcji. Baronelli dostrzegł wszelako ich drugą wspólną cechę: wszystkie były na niego za ciasne. Kiedyś kupił więc za własne pieniądze tanią, wielką marynarkę, którą podrzucił do garderoby. Zawsze jednak musiał jej długo szukać, bo prócz niego nikt jej nie używał. Może dlatego, iż tylko na nim nie przyciągała uwagi.
     Planowana akcja miała rozpocząć się dopiero nad ranem, nadinspektor zjawił się jednak na miejscu dużo wcześniej. Chciał zbadać teren i wyznaczyć pozycje swoim chłopcom ze "specjalnej". Prowadzone przez niego śledztwo znajdowało się w punkcie przełomowym i postanowił wszystkiego dopilnować osobiście. Zbyt wiele obiecywał sobie po jutrzejszym dniu, aby mógł powierzyć organizację tego zadania komuś mniej doświadczonemu. Przechadzał się więc po bulwarze jak ktoś, kto... No właśnie. W czasie nocnej ulewy nie spaceruje się. W czasie deszczu... szuka się psa.
      - Pimpuś!
     Uganianie się za niesfornym, głupawym kręgowcem było pozorem doskonałym. Wieloletnia praktyka dowodziła, że pod takim pretekstem można zajrzeć dosłownie wszędzie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Baronelli wymyślił tę metodę dawno temu i nie zawiodła go nigdy. Zamiast udawać, że otoczenie go nie interesuje - robił z owego zainteresowania wielkie "halo".
     - Pimpek!!
     Aleja, którą kroczył, była dawniej ruchliwą ulicą. Parę lat temu została jednak zamknięta dla ruchu samochodowego. Jezdnię zastąpiono szerokim trotuarem, po którego obu stronach ustawiono ławki. Co kilkadziesiąt metrów chodnik rozdwajał się okalając klomby, fontanny lub stawy. Wszystko to otoczone było zielenią gęstych krzewów i drzew oraz pasmami często strzyżonych trawników. Jednym słowem - bulwar był uroczym miejscem, w którym każdy z mieszkańców miasta mógł znaleźć to, o co trudno było gdzie indziej. Para zakochanych - chwilę intymności, samotnik - odosobnienie, podglądacz - parę zakochanych, ofiara - oprawcę, morderca - ofiarę, piesek - krzaczki. Otyły facet ze smyczą uganiający się po nocy w strugach deszczu za bezmyślnym kundlem - choćby z tych względów nie mógł być więc niczym osobliwym.
      - Pimp!!!
     Baronelli zszedł z chodnika i wymachując snopem światła latarki, począł przetrząsać zarośla. Lustrując dokładnie okolicę, od czasu do czasu nawoływał psa. W myślach wyznaczał pozycje swoim ludziom, którzy powinni zjawić się tu na godzinę przed świtem. Będą udawać kloszardów, wykolejeńców, śpiących pijaków lub kogo tam sobie chcą. Zostawiał to ich inwencji; mieli niemałe doświadczenie. Każdy z nich będzie jednak wyposażony w niezwykle czuły mikrofon, który, odpowiednio nakierowany, będzie w stanie rejestrować dźwięk z dużej odległości. O szóstej rano w tej właśnie okolicy miała się bowiem odbyć pewna rozmowa... Nadinspektor nie znał dokładnego miejsca spotkania, postanowił więc obstawić cały bulwar.

     Czwartek, 12 sierpnia, godz. 0.05

     - Czy to naprawdę konieczne? - Jonatan zadał to pytanie w formie retorycznej, gdyż był przekonany, że i tak nikt nie zwraca na jego słowa najmniejszej uwagi. Przebywał obecnie w zachodnim skrzydle Dream Laboratories, a dokładniej - w mieszczącej się w jego podziemiach hali, gdzie znajdowały się dwa psychotrony. Przebrany w bawełniany uniform siedział we wnętrzu jednej z olbrzymich czerwonych kapsuł i przyglądał się kobiecie, która, podwiązując mu ramię, przygotowywała je do wstrzyknięcia zawartości fioletowej ampułki. Kilka minut wcześniej przy pomocy przedziwnego urządzenia wyrysowano na głowie Adamsa jakieś punkty kontrolne, do których teraz dopasowywano ustawienie wielkiego hełmu. Hełm przypominał wydrążone jajo, od którego odchodził gruby pęk kabli niknących we wnętrzu psychotronu.
     - Niestety tak - to był głos Kracha. A jednak ktoś słyszał. - To absolutnie konieczne.
     - Czy to ten tajemniczy zestaw... mediatorów, o którym wcześniej pan wspominał? - zapytał Jonatan, spoglądając na ampułkę tkwiącą w aparacie iniekcyjnym.
     - Tak. Jednak jego skład na potrzeby dzisiejszego testu został nieco zmodyfikowany. Profesor Cancciani zajął się tym osobiście. Teraz proszę się nie ruszać. To może przez chwilę boleć. - Krach wypowiedział te słowa, widząc wędrujący w dół hełm. Kiedy hełm znalazł się na miejscu, Jonatan poczuł na głowie jakby ukłucie miliona szpileczek.
     - Czy ten kask nie przesunie się, kiedy się położę?
     - Proszę się o to nie martwić. W leżance jest wgłębienie dokładnie dopasowane do kształtu obudowy, a przestrzeń pomiędzy obudową i wnętrzem przylegającym do pańskiej czaszki, wypełniona jest czymś w rodzaju powietrznej poduszki.
     - Jeśli to nie tajemnica... ten zestaw mediatorów... zmodyfikowany na jakiej zasadzie?
     - Zmieniliśmy nieco proporcje niektórych jego składników.
     - Czy to aby bezpieczne? Sprawdzaliście to już na kimś?
     - Tylko na małpach. Jak się już rzekło - jest pan pionierem, panie Adams.
     Jonatan mimo woli ujrzał w wyobraźni nie do końca atrakcyjny prospekt swej przyszłej małżonki. Popatrzył na Kracha zza szyby hełmu.
     - I co? Zakochały się?
     - Kto?
     - No... te małpy.
     - Proszę nie żartować.
     - Czy dzięki tym zmienionym proporcjom spodziewacie się... po mnie... czegoś więcej?
     - Owszem. Ale to ma nieco mniejsze znaczenie. Przede wszystkim chcemy potwierdzić wynik testu, w którym uczestniczył pan przed czterema miesiącami.
     - Co to za kask?
     Kobieta wkłuła się do żyły, rozluźniła ucisk i uruchomiła tłoczek aparatu. Skutek był natychmiastowy, zupełnie nieoczekiwany. Jonatanowi nagle zakręciło się w głowie i, mimo że siedział, zaczął jakby tracić równowagę. Krach mówił dalej.
     - Musimy mieć pewność, że zrobiliśmy absolutnie wszystko co było w naszej mocy w celu uzyskania pozytywnego wyniku testu...
     - A ten... ka... kapelusz? Do czego... do... cz... słu... ży?
     Kobieta zakończyła wstrzykiwanie i pospiesznie wycofała się. W wylocie kapsuły natychmiast pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy poczęli układać Jonatana na leżance. Widocznie wcześniej wiedzieli, że on tuż po wstrzyknięciu nie będzie już zdolny zrobić tego samodzielnie. Wypowiedziana przez jednego z nich dobra rada: "proszę się rozluźnić" - była zupełnie nie na miejscu. Jonatan bowiem jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak rozluźniony. Jego ciało wręcz przelewało się przez ich ręce.
     - Po drugie chcemy przeprowadzić parę dodatkowych symulacji, które...
     Krach mówił tym samym tonem, ale teraz jego głos dobiegał jak ze studni. W polu widzenia Adamsa pojawiły się jakieś nogi. Upłynęła dłuższa chwila zanim zidentyfikował je jako własne, gdyż był pewien, że obie leżą poziomo. Któryś z mężczyzn musiał je unieść, ułatwiając tym samym drugiemu przesunięcie bezwładnego ciała tak, aby hełm znalazł się we wgłębieniu leżanki.
     - ... i właśnie dlatego symulacje te są również absolutnie konieczne...
     Słowa zaczynają cichnąć, oddalać się. Jonatan patrzy przed siebie w ciemną czeluść wnętrza psychotronu. Usiłuje przenieść wzrok na profesora stojącego niedaleko otwartego wylotu kapsuły, ale oczy odmawiają posłuszeństwa.
     - ... znamy bowiem już przekrój pańskiej osobowości, jak również osobowości pańskiej przyszłej...
     Próbuje unieść rękę. Jest przekonany, że mu się udało, ale okazuje się to nieprawdą. Powoli zatraca zupełnie orientację we własnym położeniu. Nie czuje rąk. Nie czuje nóg. Nie wie, czy ktoś dotyka go jeszcze. Nie wie gdzie góra, a gdzie dół. Żadne kierunki już nie istnieją.
      - ... spróbujemy więc zasugerować panu niektóre z możliwych sytuacji konfliktowych...
     Jest w pełni świadom tego, co się z nim dzieje, ale jednocześnie jakoś nie mieści mu się to wszystko w głowie. Jeszcze przed chwilą był panem swego organizmu. Teraz ten organizm po prostu przestał istnieć. Mózg został od niego odcięty. Jonatan zastanawia się, czy przypadkiem nie jest to prawdą w znaczeniu dosłownym.
      - ... i na tej podstawie zyskamy pojęcie o ... czy już ? ... pojęcie o ...
     Głos Kracha jest ledwo słyszalny. Studzienny pogłos sumuje się z jakimś dochodzącym zewsząd szumem. Nie. To nie szum. To cisza.
      - ... prześledzimy pańską reakcję emocjonalną ...
     Cisza. Ktoś zmyka wylot kapsuły i wewnątrz psychotronu zapada zupełna ciemność. Ale Jonatan Adams już tego nie zauważa. Przed jego oczami ciemność zapanowała wcześniej, choć być może nie jest to właściwe określenie. On nie widzi nic, nawet ciemności. Jego umysł jest pozbawiony jakichkolwiek bodźców. Świadomość. Kryształowo czysta, niczym niezmącona, osamotniona świadomość. Jest bezbronny. Już nie może protestować, zadawać pytań. Nie dano mu na to czasu. Nie uprzedzono go o niczym. Czuje się oszukany. Kilka centymetrów sześciennych szatańskiej mikstury odebrało mu tę znikomą resztkę wpływu, jaki jeszcze miał na swój los po złożeniu podpisu pod dokumentem umowy. Wszystko stało się zbyt szybko. Zaproszenie, rozmowa, olbrzymie pieniądze, wizja kobiety, podpis, gilotyna, koniec. Jak mógł do tego dopuścić? Dociera do niego, że przez ten cały czas był po prostu manipulowany. Nie pomyślał o tym nawet przez chwilę. Nie wiedział z kim ma do czynienia. Wydawało mu się, że to on decyduje, że się zastanawia nad propozycją, że ją rozważa, przyjmuje ofertę... Jakiż był naiwny. Postąpiono z nim jak z dzieckiem. Pokazano mu cukierka, a on się dał nabrać. Miał do czynienia z wirtuozem - oszustem, który całe swe życie spędził nad zgłębianiem tajników ludzkiej psychiki. Krach omamił go tak łatwo, iż pewnie sam się teraz tej łatwości dziwi. Stworzył iluzję samodzielnego stanowienia o swoim życiu, a tymczasem wszystko już dawno ukartował. Sprzedał mu swój towar w stylu akwizytora-domokrążcy. Byle szybko, byle nie dać czasu na myślenie. Z tą tylko różnicą, że gra nie szła o pieniądze. Chodziło o coś więcej. O mózg. I teraz już mają ten mózg. Mogą zrobić z nim wszystko, co im się podoba. A ciało? Nikogo nie obchodzi ciało. To tylko kilogramy plechy, która zaspokaja potrzeby egzystencjalne przedmiotu badań. Nikt się nie liczy z Jonatanem. Chodzi im tylko o jego umysł...
     Jonatan dziwi się. Dziwi go potok własnych myśli. Nie obchodzi ich on? Tylko jego umysł? A czym jedno, do ciężkiej cholery, różni się od drugiego? Lepiej może niech już sobie wezmą ten mózg. Będą mieli z niego większy pożytek. W końcu, podpisując umowę, kierował się głową, a nie jakąś inną częścią ciała... Czy aby na pewno?... Zresztą, to już przecież nie ma większego znaczenia.
     Nagle ogarnia go przerażenie. Jest zupełnie bezbronny. Leży, no... prawdopodobnie leży, bo właściwie nie ma zielonego pojęcia o pozycji swego ciała - na dnie wielkiej kapsuły zdany jedynie na łaskę szaleńca, który rozdając miliony nawet nie przerywa pedałowania.
     Zaskakujący jest fakt nieuświadamiania sobie siły przywiązania do własnego ciała... Można to pojąć dopiero wtedy, gdy nagle tego ciała zabraknie... O Boże... Nie... To niemożliwe... Przecież Dream Corporation to poważna firma, której ufają setki tysięcy ludzi... Ta myśl krąży w umyśle Jonatana na tyle długo, aż odczuwa, że jest dla niego jedynie tym, czym dla tonącego brzytwa. Opanowuje go strach. Strach, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. A jeśli Krach kłamał twierdząc, że odczytywanie cudzych myśli jest niemożliwe? Jeśli teraz śledzą tok jego rozumowania? Jeśli wiedzą o wszystkim, co choćby przelatuje przez jego mózg, jeśli patroszą wszystkie jego doznania... "Ty dziadu!" - myśli Jonatan, starając się włożyć w to maksymalną siłę woli, mając nadzieję, że w jakiś sposób dotrze to do Kracha. Dziwi go jednak ten beztrosko i wręcz przyjaźnie brzmiący epitet. Nie to przecież chciał wyrazić. Właśnie. Przecież słowa nigdy nie odwzorują dokładnie myśli. Skoro, nawet bardzo się starając, niepodobna zamienić myśli w słowa, znaczy to, że w żadnym wypadku nie mogłoby tych myśli werbalizować jakiekolwiek urządzenie. Chyba Krach mówił prawdę. Mogą tylko odczytywać stany emocjonalne. Jakie emocje odczytują teraz... A może jeszcze się nie zaczęło? Ile czasu minęło? Nie ma pojęcia, czy przebywa w kapsule minutę, czy dobę. Czas też przestał istnieć. Istnieje tylko strach.
     Jonatan nie zachował podobnych wspomnień ze swej pierwszej wizyty w psychotronie. Czy możliwe jest, by już raz to przeżywał, lecz o wszystkim zapomniał? Wtedy jakoś w ogóle było inaczej. Wtedy po prostu zasnął. Inne proporcje składników mikstury?...
     Dzieje się coś dziwnego. Z początku Jonatan tego nie zauważa, ale po chwili staje się dla niego jasne, że szatańska mikstura nie zamierza oszczędzić jego świadomości. Powoli rozumuje coraz wolniej, o ile pojęcie prędkości nie jest kolejnym pustym słowem. Jego spostrzeżenia stają się jakby bardziej lepkie, kolejne myśli toczą się z coraz to większym mozołem, gubią się spychane w nicość przez inne. Przestaje je formułować, przestaje kontrolować tok rozumowania, traci nań jakikolwiek wpływ. Może tylko śledzić te już całkowicie samodzielne twory wyobraźni, które stapiają się ze sobą posplatane jakże absurdalnymi analogiami. Lecz tuż przedtem, zanim jeszcze jego jaźń rozpłynęła się w bezosobowej bezsilności, w mózgu Jonatana pojawia się ostatnie uczucie. Uczucie nie inne od tego, którym kierował się, składając swój podpis pod umową z Dream Corporation. Uczucie, które łączy wszystko co było z tym co będzie. Uczucie bezgranicznie mocne. Uczucie, którym jest teraz cały, gdyż prócz gasnącej świadomości Jonatan nie posiada przecież niczego, a cała ta świadomość jest do końca owładnięta przez... Ciekawość. Pierwszy stopień do piekła.

     Czwartek, 12 sierpnia, godz. 2.20

     Baronelli zakończył przygotowania. W głowie miał już gotowy plan. Teraz mógł ze spokojem oczekiwać przybycia swoich ludzi. Deszcz przestał padać. Nadinspektor powrócił do znalezionej przez siebie w zaroślach ławki, wytarł kropelki wody i usiadł. Postanowił jeszcze nie wracać do furgonetki. Przez kilka ostatnich tygodni rzadko bywał na łonie natury. Uzmysłowił mu to dopiero nocny spacer po bulwarze. Oparł się wygodnie i wyciągnął z kieszeni paczkę pszennych otrębów. Żując, z zadowoleniem wciągał przez nos świeże, przesycone zapachem ozonu powietrze.
     Zza wielkiego klombu wyszedł mężczyzna ubrany w stalowo połyskującą w świetle latarń pałatkę. Na głowie miał jakiś dziwny kapelusz. Idąc chodnikiem, mężczyzna zbliżał się do zarośli. W pewnym momencie Baronelli omalże zakrztusił się otrębami, gdyż w dziwnym nakryciu głowy rozpoznał turban, zaś to, co początkowo wziął za pałatkę, okazało się przetykaną srebrnymi nićmi togą. Mężczyzna skinął komuś ręką, na której błysnęły wielkie pierścienie. Nadinspektor, zdziwiony i zafascynowany zjawiskiem, dopiero teraz dostrzegł i jednocześnie usłyszał, drugiego mężczyznę, zbliżającego się chodnikiem ze strony przeciwnej. Ten również wyglądał przedziwnie. Do wielkich, czarnych butów przyczepione miał ostrogi, dzwoniące przy każdym kroku. Spodnie, szyte z kawałków o różnej wielkości i kolorze, przypominały te, które nosił Sindbad-żeglarz. Skórzana kurtka bez rękawów i skórzane mankiety czerwonej koszuli błyszczały srebrem gęsto nabijanych ćwieków. Szerokie rękawy obszyte były mnóstwem niewielkich futrzanych ogonków. Głowę miał wygoloną nad uszami a na jej szczycie tkwił pęk zielonych włosów. Przebieraniec padł na kolana i czołem dotknął mokrej ziemi. Facet w todze zbliżył się i wyciągnął dłoń.
     - Effendi! - jęknął klęczący, po czym podniósłszy głowę przeszedł na kolanach dzielący obu dystans i z namaszczeniem złożył cichy pocałunek na jednym z pierścieni.
     Nadinspektor zapomniał o żuciu otrębów. Ukryty w gęstwinie przysłuchiwał się rozmowie, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
     - Wzywałeś mnie, Effendi- zapytał ten z ogonkami.
     - Wzywałem - potwierdził pałatka.
     - Rozkazuj, Effendi!
     - Są wieści. Złe wieści. Zbyt złe.
     - Przemów, Effendi.
     - Heruby chcą krwi. Chędogrom Szał-Spotwarzony pobuntował wojenników przeciw swemu władcy. Zawarł przymierze z nieczystymi. Wkrotce wspomagany przez szósty chór Skórołbów uderzy na Albę i spali ją. Zapłonie Święta Ziemia Serafów ogniem nieczystych. Spełnią się słowa wyroczni.
     - Effendi! Co mi czynić?
     - Kiedy zgaśnie księżyc zbierze się sobór Sofów i Sofitów. Idź, głosząc nowinę, do fortu Virtus. Dasz im ten pierścień - zdjął z palca i podał klęczącemu. - Przyprowadzisz wojów na sobór. Będzie krew. Dużo krwi. Wyłonimy spośród siebie Pomazańca. Idź. Powiedziałem.
     - Effendi!
     Ogonkowy ucałował ten sam pierścień, co poprzednio. Znów oparł czoło o mokrą i brudną ziemię i trwał tak, aż pałatka się oddalił. Potem zerwał się i pobiegł tam, skąd przyszedł.
     Nadinspektor Carlos Baronelli siedział z otwartymi ustami, z których wysypywały się otręby. Dopiero po dłuższej chwili poruszył się. Zamrugał oczami i zamknął usta. Pospiesznie rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył już nikogo. Czy to sen? Czy to stało się naprawdę? Co to było? Kręcą tu jakiś film? Rozglądnął się ponownie. Nonsens! Przecież od trzech godzin przetrząsa cały bulwar. Nie film? Więc co? Bal przebierańców? Wiedział, że na tym bulwarze odbywają się czasem dziwne rzeczy, ale czegoś podobnego się nie spodziewał. To, co przed chwilą widział i słyszał, było po prostu niemożliwe. Żeby to byli chłopcy... Ale pałatka miał ze czterdzieści lat. Ogonki też nie był wiele młodszy. Wariaci?
     Ciche piknięcie radiotelefonu w jego kieszeni wyrwało go z zamyślenia. Trzeba iść. Niedługo przybędą chłopcy ze "specjalnej".

     "L'Express", 28 sierpnia
     Dzisiejszego ranka w pobliżu miejskiego wysypiska śmieci odnaleziono zwłoki mężczyzny. Dwudziestoczteroletni Andriej B. był taksówkarzem. Chociaż w dzisiejszych czasach tego rodzaju doniesienia nikogo już nie dziwią, ten przypadek zasługuje jednak na szczególne zainteresowanie. Mężczyzna bowiem został zastrzelony... z łuku. Miał na sobie ciężką kolczugę, w pochwie uczepionej na plecach tkwił ostry obosieczny miecz, a obok zwłok odnaleziono tarczę. Gdyby nie wynik ekspertyzy patomorfologicznej, można by sądzić, że mamy do czynienia z dość dobrze zakonserwowanym śladem którejś ze średniowiecznych bitew. Koroner jednak stwierdził z całą odpowiedzialnością, iż zbrodni dokonano nie dalej jak na tydzień przed odnalezieniem ciała...

     "Soft&Style", 4 września
     Panna Agnes C., dwudziestoletnia opiekunka dwójki niesfornych dzieci, zeszły piątek wspominać będzie z niesmakiem. Około godziny dziesiątej trzydzieści panna C. wraz ze swymi podopiecznymi zjawiła się na leżącym w pobliżu Industrial Center placu zabaw. Dzieci wskoczyły do piaskownicy, a Agnes usiadła na ławce i, przeglądając najnowszy numer "Soft&Style", od czasu do czasu rzucała okiem na pociechy swych pracodawców. Dzieciaki zachowywały się bardzo spokojnie i właśnie to zwróciło uwagę opiekunki. Kiedy podeszła do piaskownicy stwierdziła z przerażeniem, że jej podopieczni bawią się wesoło... ludzką dłonią. Ekspertyza zakładu medycyny sądowej wykazała, że dłoń została odcięta bardzo ostrym narzędziem zaledwie kilka godzin wcześniej. Żaden z miejscowych szpitali nie przyjął w tym czasie nikogo bez ręki. Wszystko wskazuje na to, że właściciel dłoni jak dotąd nie zwrócił uwagi na brak u siebie tego, wydawałoby się, jakże potrzebnego fragmentu ciała. Być może ma on na głowie ważniejsze sprawy, o ile oczywiście w ogóle ma głowę. Niestety, jak dotychczas nie odnaleziono również żadnych wybrakowanych zwłok. Jedno jest pewne: przerażona Agnes C. straciła posadę.

     "SuperNews", 18 września
     Między godziną dwudziestą pierwszą a dwudziestą pierwszą trzydzieści wczorajszej nocy, mieszkańcy litewskiej dzielnicy naszego miasta przeżyli koszmarne chwile. Zupełnie nagle na ulicach pojawiło się kilkanaście band "przebierańców". Półnadzy i długowłosi chuligani, wymachując nad głowami egzemplarzami białej broni, dosłownie tratowali przechodniów. Wszystko zaczęło się więc dosyć niewinnie. Policja została powiadomiona zbyt późno i nie zdołała zapobiec temu, co stało się wkrótce. Jak podają naoczni świadkowie z wielu grup chuliganów w mgnieniu oka uformowały się dwa duże oddziały, które z mrożącym krew w żyłach wrzaskiem rzuciły się na siebie. Zanim policyjne radiowozy dotarły na miejsce na ulicach pozostały tylko plamy krwi i kilkanaście ciał bestialsko pomordowanych ludzi. Jak podał rzecznik prasowy policji spóźniona interwencja nie była wynikiem opieszałości jednostek patrolowych. Wynikła ona z koncentracji większości radiowozów w dzielnicy włoskiej, gdzie kilkanaście minut wcześniej doszło do zajść o podobnym charakterze.
     Jean Ziegler


     "SuperNews", 25 września
     Niespotykane zjawisko socjopatologiczne znane opinii publicznej pod nazwą "wojny przebierańców" przynosi dalsze ofiary. Dzisiejszego ranka w kilku miejscach na terenie miasta odnaleziono osiem ciał zmasakrowanych bronią sieczną i trzy odcięte głowy. Dowiedziałem się, iż - wbrew temu, co mówi rzecznik prasowy wydziału zabójstw - policja jest po prostu przerażona. Oficjalnie podawane wiadomości mają jedynie uśpić opinię publiczną i zapobiec panice. Czyżby więc były do niej jakieś powody?
     Jean Ziegler


     "SuperNews", 7 października
     "Wojna przebierańców" zdaje się z każdym dniem przybierać na sile. Wczoraj, około godziny dwudziestej pierwszej piętnaście, dwie kilkudziesięcioosobowe grupy fantazyjnie poubieranych psychopatów zmąciły spokój mieszkańcom hiszpańskiej dzielnicy. Wciągu zaledwie pięciu minut Carrer de les Tres Torres zamieniła się w kałużę krwi. Jakby nie było tego dosyć, piętnaście minut później rzeka krwi płynęła również pięcioma ulicami przedmieścia. Dwadzieścia osiem trupów - oto bilans wczorajszego wieczoru!
     Jean Ziegler


     "L'Express", 12 października
     Stało się - mamy pierwsze ofiary wśród przypadkowych świadków walk. Frank D. i Partrick G. zostali obrzuceni kamieniami przez grupę półnagich, długowłosych chuliganów, kiedy to przypadkowo znaleźli się w rejonie zamieszek. Obaj mężczyźni utrzymują, iż byli świadkami bitwy stoczonej pomiędzy długowłosymi i łysymi "przebierańcami". Jak podaje rubryka Humor tygodnika "Echo" jest to dowód, iż "wojna przebierańców" jest jedynie próbą sił zbrojnych ramion producentów lokówek i maszynek do strzyżenia owiec.

     "SuperNews", 17 października
     Jak długo jeszcze mieszkańcy naszego miasta będą musieli spoglądać na nieudolność policji? Po ulicach coraz częściej biegają oddziały średniowiecznych rycerzy strzelających do siebie z kusz i tnących się mieczami na oczach naszych dzieci! Jednak wszelkie szczegóły dotyczące tego zjawiska są trzymane w tak ścisłej tajemnicy, jak niegdyś sprawy dotyczące mafii. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że milczenie policji nie jest spowodowane troską o dobro śledztwa. Jeżeli w ogóle jakieś śledztwo w tej sprawie jest prowadzone, to od dawna stoi ono w martwym punkcie. Jeśli policja ma cokolwiek do ukrycia, to wyłącznie własną niekompetencję. Ofiarami tej tajemnicy będziemy wyłącznie my, mieszkańcy. Ludzie, którzy powinni nas bronić, pozostawiają nas na ulicach w towarzystwie uzbrojonych po zęby, dyszących rządzą krwi psychopatów tylko dlatego, iż boją się przyznać do swej bezradności. Jest dla mnie oczywistym, że jeżeli jedynym sposobem uchronienia się przed "przebierańcami" jest zaryglowanie się w domu, to obowiązkiem policji jest nam o tym powiedzieć... Jednak to by znaczyło, że pan Lorenzo de Salvattore powinien ustąpić miejsca komuś zaradniejszemu.
     Jean Ziegler


     Piątek, 22 października, godz. 23.15

     Potężna eksplozja oblała nocne niebo Fruit Hills pomarańczową łuną. Szerokie okna południowej ściany Lubinsky Hospital, stojącego kilkaset metrów dalej, wypełniły się odbitym światłem płomieni. Pogrążony jeszcze niedawno w mroku gmach przypominał teraz ciężką, zastygłą w bezruchu, wielooką bestię, której łzawe, iskrzące ślepia, zwrócone w stronę niedawnego nieszczęścia, wypatrywały przyszłych ofiar. Po chwili bestia wypluła wyjącą i migoczącą mackę, która łakomie, lecz ostrożnie, zbliżyła się do płonących szczątków helikoptera i odnalazłszy w ich pobliżu smaczny kąsek, znikła z powrotem we wnętrznościach potwora.
     Nieprzytomny mężczyzna leżący na nasypie autostrady pięćdziesiąt metrów od miejsca zdarzenia przewieziony został na izbę przyjęć. Na jego ciele nie odnaleziono śladów poparzeń i stłuczeń, więc umieszczono go w izolatce. Miał tam pozostać do czasu uzyskania pewności o braku obrażeń wewnętrznych, jakie mogły być wynikiem upadku. Wszystko wskazywało na to, iż mężczyzna ten przypadkowo znalazł się w pobliżu katastrofy lub też zdołał opuścić maszynę jeszcze przed wybuchem, po czym został powalony falą uderzeniową eksplodującego helikoptera.

     Sobota, 23 października, godz. 0.50

     Na szpitalnym parkingu zatrzymał się czarny ford. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni w brązowych, skórzanych kurtkach, które różniły się jedynie pojemnością.
     - To chyba naprawdę on - powiedział grubszy. - Znaleziono przy nim dokumenty na nazwisko Jonatan Adams. Wiek też się zgadza. Co u ciebie?
     - Nic - chudszy nie zdołał powstrzymać ziewnięcia. - Departament Komunikacji Powietrznej nie otrzymał żadnego zgłoszenia o zaginięciu maszyny. Nadal utrzymują, że ten lot nie był nigdzie odnotowany i nadal nie mają pojęcia do kogo należał helikopter.
     - Chłopcy już skończyli?
     - Jeszcze nie, ale są pewni, że w chwili wybuchu nie było nikogo wewnątrz.
     - Co na to Zenowicz?
     - Szaleje. Budził mnie cztery razy.
     - Dziwne... Do mnie dzwonił siedmiokrotnie.
     - Za czwartym razem słuchawkę podniosła DD.
     - I co?
     - I przestał dzwonić.
     - Co mu powiedziała?
     - To co zwykle.
     - Cholera... To będzie ciężka noc - grubszy ruszył w kierunku wejścia do budynku, gdzie czekał umundurowany policjant. Pokazali mu karty identyfikacyjne i wszyscy trzej skierowali się do windy.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

12
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.